Z miłością
Piątek, godzina 13. Idę do biurowej kuchni umyć kubek, żeby zrobić sobie kawę.
Uff, jeszcze 2 godziny i do domu.
I zaraz potem kolejna myśl: o nie, piątek, zakupy. Jak ja tego nie…
I nagle olśnienie. Przecież tego nie uniknę.
Muszę pójść do sklepu i kupić, co trzeba. Po cholerę ciągle się na to wściekam?
I postanowiłam pójść do sklepu i wybierając jabłka, jogurty i sery, myśleć z uśmiechem i miłością o tych moich ślicznotkach, dla których je wybieram.
I poszłam.
Przy każdej kolejnej półce musiałam to sobie przypominać od nowa.
Przy każdej zastawiającej całą sobą przejście lub szturchającej mnie pani, musiałam to sobie przypominać od nowa.
Musiałam to sobie przypomnieć w długiej kolejce do kasy i przy trzecim przepakowywaniu wszystkich zakupów do samochodu, a potem z samochodu, ale mi się udało.
Uśmiechałam się przez cały czas, jak głupi do sera i było mi z tym dobrze. I jakoś przeżyłam we względnym pokoju ducha.
Taka ze mnie heroska
Śmiejecie się, ale ja naprawdę nie cierpię zakupów.
Cierpię całą sobą, kiedy muszę wejść do marketu, a nie daj Boże od supermarketu, albo tzw. galerii handlowej. Boli mnie głowa, pieką oczy i mam zatkany nos.
Męczy mnie wszystko: hałas, pośpiech, nieuważność innych ludzi.
Ciągłe mamo kup mi.
Sprawdzanie ceny, a najpierw poszukiwanie czytnika, a potem okazuje się, że czytnik nie działa.
Szukanie buta do pary.
To, że ludzie przy kasie są gburowaci i kasjerów traktują, jak przedmioty.
Jakby się szerzej zastanowić, to jest o wiele więcej spraw, których nie lubię, a których nie mogę w żaden sposób uniknąć, na przykład pójścia do dentysty.
Tylko co mi z tego przyjdzie, że będę sobie powtarzać, że tego nie lubię?
Tak czy inaczej muszę to zrobić i zrobię.
A wiem przecież, że tak jakoś nasz mózg działa, że im bardziej, im więcej, im częściej sobie coś powtarzamy, tym bardziej realne to coś się staje.
Nie będę się tu teraz wymądrzała, jest wielu bardziej kompetentnych w tych tematach, ja uprawiam psychologię, filozofię domową.
Proste pomysły, proste rozwiązania, bez górnolotnych haseł.
Podświadomość
Nie, żebym chciała z niej robić bożka. Nie, żebym chciała teraz powiedzieć, że wszystko mogę, ale skoro ją mam, jak każdy, to mogę ją dla siebie wykorzystać.
Co ma tak sobie leżeć czy co ona tam, w tej mojej głowie robi, nie używana, albo, co gorsza jeszcze działać na moją niekorzyść. Trzeba ją świadomie 🙂 zaprząc do roboty. Tę moją podświadomość.
I wiecie, takie proste sprawy, drobiazgi, które mogą się często wydawać mało istotne, sprawiają, że to życie nasze jedyne robi się jakieś inne.
Jedna myśl pozytywna staje się pierwszym stopniem schodów do nieba, a zła do ciemnej piwnicy.
Jasne, że to wcale nie jest takie proste.
Nie da się ot tak, bo sobie dzisiaj postanowiłam, przestać tworzyć negatywne obrazy, ale przypominając sobie konsekwentnie o tym, że mam myśleć pozytywnie, cokolwiek to dla Ciebie znaczy, można zmienić nastawienie do świata.
Tzn. myślę, że każdy zdrowy człowiek to potrafi. Jakieś zaburzenia pewnie to czasem utrudniają, albo uniemożliwiają, ale ja jestem zdrowa.
No i tak sobie właśnie postanowiłam.
Nie po raz pierwszy zresztą odkryłam tę Amerykę i kiedy to sobie uświadomiłam, to w pierwszym odruchu miałam ochotę machnąć ręką, bo pewnie znów się nie uda.
Co mam jednak do stracenia? Tylko dołujące uczucie porażki, więc chyba jednak warto próbować. Do skutku. Jakiego? To się okaże.
Coraz częściej łapię się na tym, że myślę, że bez względu na to, jaki będzie cel, najważniejsza jest droga do niego.
Wiem, że mądrzy ludzie mówią tak od zawsze, ale to chyba każdy musi odkryć sam we właściwym dla siebie czasie.
Dzień świstaka
To jest właśnie najtrudniejsze.
Dni mi się mieszają. Codziennie te same czynności, w tej samej kolejności.
Pobudka, pobudka, pobudka. Pobudka!!!
Już mamo, przecież wstaję. Nie krzycz.
Gdzie wstajesz, nie widzę Cię stojącej.
Yhy.
Boże, daj mi cierpliwość.
Śniadanie, pies na wybieg, bieg do szkoły, bieg do pracy.
Biurko. Niebieski guziczek, woda, kawa, śniadanie, po śniadaniu. Enter, cofnij, kopiuj, wklej, napisz, podpisz, wymień, sprawdź.
Człowiek nie wie czy jest piątek czy poniedziałek.
I tylko w głowie można sobie pochodzić po łące.
Dobrze, że jest głowa, muzyka i wyobraźnia. I ludzie, czasem w liczbie 1, ale za to jaki ludź!
Taki wystarczy za 10, kiedyś o nim, o niej opowiem.
Taki ludź nie da zginąć i pomaga. Nie w tym jak odróżnić piątek od poniedziałku, ale w każdym poniedziałku i w każdym piątku odnaleźć coś wyjątkowego i wartego uśmiechu przynajmniej.
No i w takim nie wiadomo czy piątku czy poniedziałku, uświadomiwszy sobie wszystko, co powyżej, postanowiłam wykorzystać dla siebie swoją podświadomość.
Na razie jest 101:100 dla mnie:-)
Trzymajcie kciuki za moje powodzenie.