Nie pasuję? Coś z tym trzeba zrobić
Wczoraj na blogu Joanny Glogazy przeczytałam bardzo fajny wywiad z dziewczyną, która pracuje jako wirtualna asystentka „Jak zostać wirtualną asystentką”
Jest tam pytanie autorki o to czy wśród znanych jej rozmówczyni asystentek są takie, które są starsze.
Odpowiedź brzmiała, że nie ma:
Nie, nie kojarzę, myślę, że takiej osobie trudno byłoby się w tym odnaleźć. My jesteśmy cyfrowymi dziećmi i dla nas używanie pewnych narzędzi czy korzystanie z komputera i internetu jest naturalne. Chociaż uważam, że ludzie, którzy mają jakąś konkretną wiedzę w danej dziedzinie, byli księgowymi czy zajmowali się sprawami administracyjnymi albo pracowali jako redaktorzy i korektorzy, mogliby się w tym sprawdzić i wzbogacić ten rynek swoimi umiejętnościami.
Pomyślałam sobie, leciuteńko oburzona: no też coś. Dlaczego miałoby być nam trudno?
A dzisiaj przyglądając się Annie Gacek, redaktorce radiowej Trójki, na Instagramie, pomyślałam, że to jednak prawda.
Do tego wniosku doszłam po zobaczeniu czegoś, co bardzo mi się spodobało.
Moment uchwycony podczas prowadzenia przez nią audycji – utwór w tle i ujęcie na zapłakane deszczem okno. Niby nic, a jednak jest klimat.
I tego właśnie ja nie potrafię
To znaczy może potrafię, ale tego nie robię.
Po pierwsze, dlatego, że niektóre momenty zachowuję dla siebie. Bo:
– są dla mnie zbyt ważne, zbyt moje, żeby je komuś oddawać
– nie sądzę, że mogłyby kogoś zainteresować, a nie lubię ludziom zawracać głowę bez powodu
Po drugie, dlatego, że nie pamiętam. Po prostu 🙂
Nie mam tego nawyku, żeby fotografować wszystko, co zobaczę, co mi się przydarzy.
I wszystko wrzucać do Sieci.
To prawda, pod tym względem jest mi trudniej.
Ciągle jeszcze mi się wydaje, że to treść, słowo napisane, ma moc.
Zdjęcie jest dodatkiem.
Gdy tymczasem wszystko się zmieniło. To treść stała się dodatkiem do zdjęcia, albo filmu.
Inny instagramowy przykład, na który trafiłam z jakiegoś innego portalu Davina Reeves Ciara.
Ja nie znałam, a to zdaje się jakaś całkiem znana osóbka, bardzo sympatyczna zresztą.
Pokazuje siebie i rodzinę.
I ja osobiście tu mam zawsze blokadę. Szczerze mówiąc nawet staram się nie oglądać takich profili, nie mówiąc już o tym, że swojego w tym stylu zupełnie sobie nie wyobrażam.
Zawsze czuję się trochę, jak podglądacz i źle się z tym czuję, pomimo przyzwolenia i pomimo tego, że przecież doskonale wiem czemu te profile mają służyć.
Jednym słowem szukam swojego miejsca, bo chcąc na poważnie zająć się promowaniem dermokosmetyków Organic Life, muszę sobie to miejsce znaleźć, albo wymyślić.
Nie ma innej możliwości – bez mediów społecznościowych nie mam żadnych szans.
Tylko, co zrobić, kiedy to, co widzę niezupełnie mi się nie podoba?
Szukam inspiracji. Wolno mi to idzie.
Mnóstwo obowiązków i kłopot z ogarnianiem czasu to jedna rzecz.
A druga chyba jest taka, że i to trochę paradoks biorąc pod uwagę mój wiek, nie mam poczucia, że muszę to, co chcę zrobić, zrobić już i natychmiast zobaczyć efekty.
Jak większość, jak mi się zdaje, młodziaków.
Jestem w tym trochę jak żółw. Trzeba mieć tylko nadzieję, że jak już trafię na głęboką wodę, to popłynę, jak strzała 😉
Szukam więc sobie i znajduję
Szukam, a może właściwiej byłoby napisać czekam sobie, a one do mnie przychodzą.
Te inspiracje.
Jedną z nich jest francuska piosenkarka Mylene Farmer. Przedziwna, fascynująca osoba.
W Polsce chyba jest bardzo mało znana, a śpiewa już od 38 lat.
Od 38 lat stara się mówić swoimi piosenkami, do których sama pisze teksty i jak ognia unika mediów.
Nie cierpi udzielać wywiadów i z tego, co udało mi się znaleźć i zrozumieć, bo francuski to delikatnie mówiąc nie jest moja mocna strona, właściwie w znacznej mierze jej się to udało.
Z czym dziennikarze przez te wszystkie lata nie potrafią się pogodzić.
Jest we Francji przez te wszystkie lata uwielbiana, na koncertach gromadzi tysiące fanów.
Fakt, jest osobą dosyć szczególną, robi to wszystko w sposób wyjątkowy, także jeśli idzie o tematy i sposób opowiadania.
Także wizualny.
Sposób, podejrzewam, że dla wielu nie do przyjęcia. Też mam z tym pewien problem, ale jest w tym wszystkim coś głębszego i bardziej skomplikowanego niż się na pierwszy rzut oka i ucha wydaje.
To jednak jest historia na inne opowiadanie i nie wiem czy będę w stanie o tym opowiedzieć, bo to jest chyba za bardzo osobiste.
To, co mnie w tym spotkaniu zafascynowało między innymi to to, że Mylene postanowiła to, co robi, zrobić po swojemu.
Wbrew obowiązującym trendom.
I jej się to udało. Chociaż nie miała, jak mi się zdaje lekko.
Drugą inspiracją jest Monika Górska i jej Fabryka Opowieści.
Jeśli jej nie znacie, to powinniście poznać.
To osoba, która tworzy obrazy słowami. Poważnie.
Mogłaby nie mieć profilu na Instagramie, albo zamiast zdjęć wklejać tam swoje opowieści i na pewno zdobyłaby mnóstwo fanów (jakoś inaczej tam się ich chyba zwie, ale niech już tak zostanie).
I nie tylko fanów, ale szczerze oddanych wielbicieli.
Niezwykle ciepła i życzliwa osoba, która dzieli się swoim talentem, wiedzą i umiejętnościami.
I robi to w taki sposób, że chyba nawet najbardziej oporni nie mogą pozostać obojętni na moc opowieści.
Co teraz będę robić
Cóż nie jestem ani tak zdolna i niepowtarzalna, jak Mylene, ani nie potrafię tak cudownie opowiadać, jak Monika, ale myślę, że to nie szkodzi.
Każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny.
I chociaż to brzmi dzisiaj trochę, jak slogan, to jest w tym prawda i sens.
I chociaż przez jakiś czas wydawało się, że wszystko się w tym Internecie zlewa w jedno i każdy chce się do każdego upodobnić, to mam wrażenie, że to się zaczyna zmieniać – bo jaki zresztą sens ma upodabnianie się do kogokolwiek – i to, co można dzisiaj zobaczyć, zaczyna być coraz bardziej różnorodne.
I chyba nie ma sensu się przeciw temu wszystkiemu buntować. To naturalny trend.
Sama się przecież już dzisiaj łapię na tym, że gorzej czyta mi się coś na monitorze, jeśli nie ma zdjęć. Że łatwiej się z czymś identyfikuję, jeśli znam twarz autora.
Chociaż to akurat, to jeszcze nie jest dla mnie reguła.
Ciekawe, bo podczas czytania książki to w ogóle nie ma znaczenia.
Skoro więc większość czasu ludzkość obecnie spędza w Internecie, to po prostu tak już będzie.
Oby nie gorzej, tak sobie myślę, ale jeśli chcę cokolwiek zdziałać w jakiejkolwiek dziedzinie, nie mogę się na to obrazić lub przejść obok obojętnie.
Szukam więc swojego własnego sposobu.
Alternatywa jest tylko jedna – nie robić nic.
Chyba na razie tak nie chcę.
Tak, to bardziej na razie potrzebne jest mnie samej niż komukolwiek innemu, ale ( nie żebym miała poczucie misji) myślę, że warto, żeby się parę osób dowiedziało o skutkach stosowania chemii i o alternatywach dla niej.
foto: TheDigitalArtist