Koncert charytatywny czyli kto tu komu pomaga
Zostałam ostatnio poproszona o „pomoc” przy organizacji koncertu charytatywnego, który miał się odbyć w szkole muzycznej. Ten cudzysłów jest tu specjalnie postawiony, bo wyrażenie zgody na ustawienie się z puszką, do której ludzie z uśmiechem od ucha do ucha wrzucają, wcale nie groszaki, trudno moim zdaniem nazywać od razu szumnie pomocą.
Muszę przyznać, że to było bardzo ciekawe i na dodatek miłe doświadczenie, wbrew moim obawom, bo zgadzałam się z duszą na ramieniu – zbieranie pieniędzy, jakiekolwiek, kojarzyło mi się zawsze niezbyt sympatycznie. A tu byłam bardzo mile zaskoczona.
Przy okazji tej „pomocy”, mogłam uczestniczyć na dodatek w pięknym wydarzeniu. Pięknym muzycznie i pięknym tak po prostu po ludzku.
Bo koncert odbywał się na rzecz Opolskiego Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Dzieci z Trisomią 21 czyli dla dzieci z Zespołem Downa po prostu.
Sala koncertowa szkoły muzycznej, jak rzadko, była wypełniona do ostatniego miejsca, część publiczności musiała siedzieć nawet na schodach.
Zaprezentowali się chyba wszyscy uczniowie naszej szkoły, tzn. przedstawiciele każdego z roczników, klas, instrumentów. Ze sceny zabrzmiała przepiękna muzyka klasyczna i jazzowa i po raz ostatni w tym okresie kolędy.
Wystąpiły maluchy z zabawnym układem rytmicznym, wystąpił nasz niezawodny chór pod kierownictwem nieustająco pełnej energii, radości i uśmiechu pani Miłki Wocial – Zawadzkiej.
Byli pianiści, były zespoły smyczkowe i była nasza wschodząca gwiazda czyli Lukas Gogol, niedawny zwycięzca Mam Talent. Zabrzmiały imponujące szkolne organy i subtelny ksylofon.
A najpiękniejsze było to, że obok dzieci, które z dnia na dzień stają się coraz bardziej profesjonalne w tym, co robią, bo to kochają i ciężko każdego dnia pracują, wystąpiły dzieci, które nigdy nie będą tak doskonałe technicznie, ale które we wszystko wkładają calusieńkie swoje serca i które na miarę swoich możliwości też stają się coraz lepsze i cieszy je każdy maleńki nawet sukces.
Dzieci, które potrafią się cieszyć, jak nikt inny. Tej radości z samej gry, ze śpiewu, z faktu, że są na scenie, że słyszą brawa, że widzą ludzi, którzy ich kochają, że mogą się ukłonić, nie da się tak po prostu opisać, ale na pewno warto to zobaczyć i tego doświadczyć.
A przy okazji niespodzianka dla mnie, miałam okazję posłuchać jednego z moich „znajomych’ z przystanku. Zagrał na keyboardzie kolędę, a jego radości nie było końca jeszcze długo po zejściu ze sceny. Gdyby mógł, to by każdemu na sali uścisnął rękę.
Wspaniale jest patrzeć na taką radość
W sumie to sama nie wiem, kto komu wyświadczył tu większą przysługę.